Amelia napisał(a):w większości przypadków po wyjściu z pracy całe popołudnia praktycznie są luzackie.
Wytłumacz więc Amelko noworodkowi, żeby był uprzejmy powstrzymać swe potrzeby fizjologiczne na czas, kiedy rodzice są w pracy i swoje wysiłki konsumpcyjno-wydalnicze koncentrował popołudniami. No chyba, że opiekunka do dziecka, ale jak zrobimy dziecko będąc na studiach, to można się obyć bez opiekunki, względnie opiekunka w jak najmniejszym wymiarze czasu, gdyż:
Amelia napisał(a):Na studiach zajęcia są rozrzucone od rana do późnego popołudnia (okienka).
Nie wspominam już o tym fakcie, że IMHO stały kontakt rodziców z dzieckiem jest lepszy niż wynajmowanie opiekunki - dla obu stron.
Amelia napisał(a):Może czegoś nie widzę, na razie mam wrażenie, że wyjściem jest tylko partner mający odpowiednio lepszą sytuację pod tym względem, czyli normalnie pracujący, czyli wracamy do punktu wyjścia, że lepszy czas to czas "prawdziwej" pracy

O wiele lepszy jest partner-student. Też ma okienka. Jeżeli natomiast problemem jest to, że studiuje np. to samo co jego żona, to jest na to proste rozwiązanie: zapisać się do dwóch różnych grup dziekańskich. Rozwiązuje to nie tylko problem co zrobić z dzieckiem, jak rodzice są na zajęciach, ale też inne problemy - małżonkowie nie ćwierkają sobie ze sobą cały czas tylko próbują się skupić na treści wykładów/względnie nie patrzą czy to drugie nie nachyla się za bardzo nad koleżanką z grupy (w zależności od etapu związku). Wykłady wspólne dla całego roku (najwięcej takich na początku studiów, potem coraz mniej, obecnie na II stopniu od razu się wybiera specjalność) mogą być - przyznaję - problemem. Choć u mnie na polibudzie były nieobowiązkowe i w większości niezbyt przydatne.
Amelia napisał(a):Niektóre wykłady trudno pominąć, żeby cokolwiek zrozumieć. Do tego trzeba się uczyć min. kilka godzin dziennie, żeby zrobić ćwiczenia, projekty, i zdać egzaminy. Jak się nie zda, to trzeba się uczyć w ferie, zresztą ferie są krótkie. A wakacje wypadałoby przeznaczyć na pracę.
Nie wiem, co Ty studiowałaś, ale moje doświadczenia są skrajnie różne. Na ostatnich studiach prokrastynowałem aż miło - na poniedziałkowe zajęcia zaczynałem przygotowywać się w niedzielę około 22 (przy czym w miarę normalnie sypiałem w nocy, minimum te 7 godzin). Obijałem się ile wlezie - średnia do dyplomu 4,9. Nie wiem, może po prostu moja polibuda to taka beznadziejna uczelnia, że uczyć się na niej nie trzeba. Dzieciaty kolega z grupy oprócz opieki nad dzieckiem normalnie (albo przynajmniej prawie normalnie) pracował.
Amelia napisał(a):Więc przez większość czasu na dziecko zostaje kilka godzin dziennie. Ale wtedy skąd wziąć czas na pracę, aby go utrzymać i utrzymać opiekunkę na czas spędzony na zajęciach i domowej nauce?
Niemowlę nie ma takich ciągów, że trzeba je np. przez te kilka godzin po kolei karmić. Nie wydala też tyle, że trzeba je non-stop przewijać. Dziecko najedzone zasypia i śpi te 3-4 godziny - więc można ten czas wykorzystać na naukę.
Amelia napisał(a):Co do odpowiedzialności - lekceważyć studiów nie można, bo w większości zawodów bez papierka trudno znaleźć pracę. Bez papierka i określonej wiedzy jeszcze trudniej.
Znowu mam zupełnie różne doświadczenia. Na moim kierunku i z mojej polibudy to chyba trzeba byłoby złożyć podanie o wyrzucenie - widziałem co prawda raz decyzję o skreśleniu z listy studentów, ale to dlatego, że koledzy chcieli zobaczyć, czy jak złożą indeks w grudniu zamiast we wrześniu to nadal będą studiować. Mimo tego papierka i tak kontynuowali i pokończyli studia (jedyne pokłosie to konieczność wykupienia warunku i nieprzyjemna rozmowa z dziekanem - ale to było po prostu wkur*.*nie dziekana ta cała akcja i tyle).
A tak to robili takie numery, chlali całymi semestrami, powtarzali te same przedmioty po kilka lat (np. przedmiot z pierwszego roku na piątym), że czasami uczelni powinno było być wstyd za te akcje.
Amelia napisał(a):Stypendium trudno dostać, gdy się jest zdolnym i pilnym studentem, bo pula jest ograniczona, a u studenta z dzieckiem jeszcze trudnej. Chyba, że są jakieś specjalne stypendia dla młodych studiujących rodziców?
Aż sprawdziłem w regulaminie (kiedyś ciągle mi się tam przewijało małżeństwo studenckie). Niestety nie było (w tym 2006 bo nowszego regulaminu to nie mam), poza zakwaterowaniem małżonka i dziecka w akademiku. Natomiast jeżeli zostaną uznani za niezależnych finansowo (wystarczy że jedno z nich uzyskało dochód w roku poprzednim i ma jakiś w roku bieżącym), to do socjalnego liczą się tylko ich dochody (więc potencjalnie można wyrwać z systemu więcej kasy).
Andegavennia napisał(a):Skoro tak uwazasz, to moze by tak zwinąc interes, pozbyc sie domu, przeniesc do 20m2 kawalerki i iść do zwyczajnej pracy typu przytaczana wyzej kasjerka w Biedronce-chocby po to,zeby sie sprawdzic w mozliwosci osiągania zczescia w takich warunkach ;]
Tu rzucasz sloganami, a kawałek wczesniej o tym,ze musisz miec odpowiedni komfort zycia.
Gdzie tu więc spójność?
Nie wiesz,czy potrafilabys byc szczesliwa w skrajnej nędzy i z samymi kłopotami. Jak tego doswiadczysz to przyjdz tu i opowiedz jak było. A nie takie puste frazesy, które nijak sie mają do rzeczywistosci. Gdyby ludziom nie byly potrzebne duze pieniadze, to moze nie robili by tak spektakularnych przekretow chocby na stanowiskach w panstwowych firmach? No skoro $ szczescia nie dają....
Ja czegoś takiego nie testowałem, jednak wiem z autopsji, że w drugą stronę NIE działa.
Gdyby działało, to przez te 7 lat, mając na koncie kwotę o dwa rzędy wielkości większą niż oszczędności większości moich potencjalnych kolegów, powinienem być najszczęśliwszy na roku - a jakoś nie byłem i jakoś nie powstrzymało to depresji, ciągle nawracających myśli oraz ideacji samobójczych itp.
Duże pieniądze dają co najwyżej pewność siebie, jednak nie są jedynym środkiem do jej osiągnięcia.