przez PrzygodneZaistnienie » N, 9 lut 2014, 15:55
Coś jest nie tak - nie potrafię dotrzeć do lekarza, który zdiagnozuje co dokładnie. A chciałbym wiedzieć bezwzględnie.
Jestem tak potrzaskany, że nie wiem od czego zacząć. Najlepiej byłoby szczerze, ale jeśli ktoś obruszyłby się miałbym trzask rozwalić mu łeb - ale tylko w pewnym momencie, bo gdy dam sobie czasu to jak najbardziej uprzytamniam sobie ZŁO takiego impulsu a tym bardziej konsekwencji z nim związanych - i w tyle głowy czuję, że tu wychodzi mój nieoszlifowany jeszcze do końca diament o nazwie: PRAGMATYZM - czyli, impuls impulsem...ale gdy potencjał impulsu minie, uznaję, że NIE OPŁACAŁOBY mi się zachować tak niekorzystnie, bo otoczenie wyciągnęłoby konsekwencje - istnieje naturalne prawo nienaruszalności cielesnej, prawo stanowione (które mam głęboko w poważaniu bo to nie ja je tworzyłem), czyjś ból (to już w skrajnych przypadkach biorę pod uwagę).
I tak oto, poddając się impulsom agresji, które często występowały w związku, zniszczyłem ten związek który trwał 3 lata. Narzeczona była wspaniałą osobą ale nie potrafiłem się zgrać...problemy się gromadziły, piętrzyły się tak mocno, sprzęgały zwrotnie, aż pod własnym ciężarem zawaliły się, przygniatając naszą relację.
Co tam jeszcze...od dziecka miałem natręctwa i nadal mnie trawią aczkolwiek potrafię ukrywać to przed trzodą, panować nad tym.
Z trudem zdobyłem wyższe techniczne wykształcenie na prywatnej uczelni. W publicznej chyba bym nie dał rady - miałem jeden problem: to co było w aktualnej linii programu odpychało mnie i zniechęcało bo było "z aktualnej linii programowej" oraz z tego powodu, że inni poznają to co ja. Gdy semestr w bólach zaliczałem i po pewnym czasie wracałem do materiału - umysł i intelekt odblokowywały się i chłonąłem materiał jak gąbka i nie stanowił dla mnie żadnego problemu. Jak statystyka z probabilistyką była dla mnie problemem w trakcie edukacji w określonym miejscu, tak teraz po tych 6 latach mógłbym ją opanować w miesiąc (próbowałem z resztą, materiał z semestru ogarnąłem w kilka dni) - nie wiem o co z tym chodzi.
Nie oglądam igrzysk Sroczi 2014 bo to jest popularna rzecz...ale to nie tak, że lubię jakiś sport i nie oglądam z powodu popularności...tak to czuję - nie oglądam, bo inni masowo oglądają. Co do innych rzeczy które jakoś polubiłem i jest masowe - to włącza mi się narracja, że tylko JA tak dogłębnie i całościowo potrafię to ogarnąć i przez to nie liczy się, że to jest popularne, popularność uznaję wtedy za funkcję różnych rodzajów przypadków. Po prostu ona się nie liczy. To coś jest dla mnie, moje.
Nie przeczytam wątków na tym forum bo mam w nosie czyjeś indywidualne wypociny. Wydaje mi się, że ludzie sobie wkręcają, są słabi i popieprzeni w sensie niedostosowani do tej przygodnej, brutalnej rzeczywistości - dlatego nie czytam. Uważam, że to ja tylko cierpię na zaburzenia, inni albo mają poważnie przechlapane (ewidentni paranoidalni schizofrenicy) albo "nie radzą sobie".
Cechuje mnie epizodzik zwany DDA. No cóż - nie akceptuję tego terminu, nie uważam, żebym był tak słaby żeby sobie z tym nie poradzić. Zalecenie: iść na terapię zbiorową? Tak? Mam się porzygać intelektualnie? Nie da rady bo...
...bo nie cierpię słowa: zbiorowość, kolektywny, SPOŁECZEŃSTWO, społeczny, opieka społeczna, braterstwo.
Koledzy? Are u kidding me? Nie potrafię znaleźć czasu żeby w pełni rozwinąć zainteresowania, które mnie absorbują a ja mam poświęcać czas na innych ludzi? Jak mawiają Żydzi: "a co ja będę z tego mieć"? No właśnie, co? Aaa wiem, będę mógł się wygadać? Poradzić? Nie, dziękuję, nie potrzebuję. Radzę sobie świetnie a najlepiej czuje się w swoim towarzystwie.
Kur** byłem bardzo za narzeczoną ale nie zatrybiliśmy - moje uczucie nie przebiło się przez moje parcie do realizacji celów. Ale z racji nerwicy nie jestem zbytnio efektywny - robię rzeczy skokowo...po części z powodu natręctw w postaci pedantyzmu, perfekcjonizmu. I znów mam problem: bo jak iść do pajaca, który chce tylko skasować za wizytę i który zaklasyfikuje mnie do pedantów myjących łapy pod kranem co chwila? To niedorzeczność - takim idiotą aż nie jestem. Radzę sobie. Perfekcjonizm/pedantyzm ten nie jest czysty jak z definicji...jest PRAGMATYCZNY. Czyli zrobię cokolwiek - jeśli poprawi mi to samopoczucie, przyniesie jakiś efekt, albo jest trybikiem na drodze uzyskania ustalonych, bliżej nieokreślonych celów. Zmierzam do czegoś - ale nie wiem do czego.
Coby nie było wątpliwości - podobam się kobietom bardzo. Potrafię się zachować. Jak kiedyś za gówniarza wstydziłem się swego istnienia, obecności, tak teraz po latach zmagań - potrafię wejść w każdy ogień i z triumfem z niego wyjść. Zaskrobić sobie sympatię kogokolwiek. Rozwikłać sprawy współpracując w grupie. ALE przy tym jestem bardzo wyobcowany i tylko ja o tym wiem. Gdy próbuję się otworzyć na innych - czuję jakby mnie zaraz miało coś zeżreć. To uczucie gorsze od śmierci, której się już nie boję (po tym jak udało mi się wyeliminować wiarę w bożków, które mi wpojono z racji urodzenia w kulturze judeo-chrześcijańskiej). Czy jestem ateistą? Nie, nie określam się ponieważ stanowiłoby to przynależność do jakiejś GRUPY społecznej - wolę trwać w superpozycji (vide fizyka kwantowa), w nieokreśloności. Określić się - przepadnę. Nieokreśloność - siła.
Ludzie do mnie lgnęli - odtrąciłem ich. Kiedyś, gdy byłem młodzieńcem - kolegowałem się z tym to z tamtym. Później wyobcowałem się na amen. Z kobietami w ogóle nie zaczynam na stopie koleżeńskiej bo zaraz lgnąłbym do tyłka. Więc daruję to sobie zawsze.
Dużo mógłbym jeszcze napisać. Aaaa jako dziecko wylądowałem (za komuny) na oddziale dla trudnej młodzieży z nerwicami. Rodzice mnie zabrali, nie dokończono badań. Nie mam nawet diagnozy - to był epizod, idiotka mnie tam skierowała bo miałem tiki nerwowe widoczne z zewnątrz. To nie było konieczne. Jedna rzecz została przez rodzicieli zapamiętana: nadaktywna któraś z półkul mózgu - nie kojarzę teraz która.
PS. Największe zmiany we mnie zaszły gdy wyrwałem się z domu w trakcie edukacji (już w wieku 18 lat wypłynąłem) i postrzegłem, że są ludzie którzy są lepsi ode mnie w pewnych dziedzinach. Wcześniej uważałem się za istotę doskonałą - śmierdzący egotyzm, narcyzm czy licho wie co to było. Z czasem, z trudem i to niedawno (z 1,5 roku temu) zaakceptowałem fakt, że są lepsi ode mnie. Mądrzejsi? Lepiej sobie radzą. Mają większą inteligencję emocjonalną (u mnie to raczej leży i kwiczy). I tak 29 lat potrzebowałem, żeby wyzbyć się egotyzmu (a może przeobraził się w inne formy egotyzmu?).
Nie zwiążę się już z nikim bo w dzisiejszych czasach ciężko byłoby. System finansowy jest jaki jest, życie na kredyt, ludzie nie mogą domknąć budżetów domowych, zaciska im się spirala na gardle - a to wszystko przez to, że wpieprzyli się w posiadanie dzieci. Wpakowali się w związek, w którym żonka wymaga. I tak zanim wylezie z gniazda bachor, lądujesz koło 60tki gdy się usamodzielnia (i to nie zawsze). Nie lepiej żyć dla własnych przyjemności? Zamknąć się w swoim świecie i czekać na nieuniknione zgodnie z prawem entropii - śmierć. Bo jaki jest sens czegokolwiek skoro i tak NIC z tego nie zabierzemy, skoro kontynuacji nie ma (jakże sobie ułatwiają wierzący, uważając że pójdą do Bozi i tam złączą się z przodkami i rodziną aktualną - ajajajjajjj, dajcie spokój, oszukujecie się)....i jak tu iść do specjalisty który na tyle ułomny jest, że ma wiarę? Przecież on mnie nie zrozumie w fundamentalnych aspektach...nie poczuje mojej wizji świata - bo wiara to rzecz która przenika cały umysł. Na dzień dobry musiałbym się spytać typa w co wierzy.
Napisałem tutaj bo przypadkiem wlazłem na jakąś stronkę szukając ponownie definicji "aspołeczny", jakiś człowiek pisał na swojej stronce o ZA i zainteresował mnie temat.
Może ktoś nakieruje tutaj, patrząc na to co napisałem odnajdzie podobieństwo do siebie i coś podpowie. Rozpatrywałem wiele rzeczy: psychopata - nie, choć dużo zbieżnych rzeczy jest, asperger? no nie wiem, dwubiegunowa afektywna? bardzo prawdopodobne ale też nie wiem w cholerę, border line? no pasowałoby do ataków agresji i lękiem przed odrzuceniem...ale wiecie jak to jest gdy samemu się stawia diagnozę - można zabrnąć na manowce.
Jeśli ktokolwiek z aspergerem raczy tutaj coś podpowiedzieć i o dziwo zechce mu się przeczytać to co napisałem (mi by się nie chciało, nie mam interesu i chęci w tym żeby komuś pomagać) to będę wdzięczny (tak to się mówi) ale jedno mogę obiecać: podejmę działania ewentualnie "naprawcze" bo wiem, że coś nie tak jest ale nie wiem co. /// No chyba, że tu siedzą studenci psychologii czy czego tam lub sami psychologie, naukowcy, pasjonaci zaburzeń psychicznych (cokolwiek to znaczy po prawdzie) i traktują to jako poligon ... no to miło będzie, jeśli zechce ktokolwiek pochylić się nad takim typem jak ja.
Uszanowanka, za to, że istniejecie jako odrębne jednostki.