Mam z tym, tj. ze zwlekaniem, olbrzymi problem. Od bardzo wielu lat (w stosunku rzecz jasna do wszystkich moich, mam 29), już w szkole podstawowej, borykam się z tą zgubną dla mnie, złą bardzo skłonnością, aby odkładać rzeczy do zrobienia na potem. I mimo, że od początków, wcześnie zacząłem zdawać sobie sprawę z tego błędu u siebie i z jego fatalnych dla mnie konsekwencji, mimo, że te konsekwencje zwlekania mnie doświadczyły nie raz - dosyć nieprzyjemnie, nie mogę jakoś tego zmienić do dziś, a chciałbym. W tym miejscu przedstawiania innym swego problemu czasem usłyszę słowa, z którymi raczej bym się nie zgodził. Otóż zdarza się, że ktoś mówi "jakby cię porządnie życie doświadczyło i dostałbyś tak porządnie po dupie, to byś w końcu zatrybił, że nie warto zwlekać z obowiązkami, jakie należą do ciebie". A ta osoba nawet się nie zastanowi, czy nie mówi czasem do kogoś, kto być może bardziej od niej oberwał właśnie w tym życiu, tzn. ja tam nie wiem przez co przeszła ta osoba, wiem natomiast, że w szkole z "kolegami" przeszedłem nie mało... i nie uważam, że wystarczająco dużo, ale że za dużo, bo poniżanie nie do wytrzymania nie było do niczego potrzebne. Ale konsekwencje odkładania na potem dotyczyły innej grupy - nauczycieli i nie były oczywiście niczym miłym, to było straszne, jak się lękałem konfrontacji z nauczycielem jako nieprzygotowany nigdy na zajęcia, bałem się tych pał w dzienniku, powiedzenia o tym w domu. Obiecywałem sobie za każdym razem, że teraz zmienię się pod tym względem, będę odrabiał zadania domowe i uczył się na klasówki, a nawet że wszystkich tym zaskoczę. I nigdy od dzieciństwa aż do teraz, ani troszeczkę się tu nie poprawiłem, pomimo, jak zaznaczyłem, przykrych chwil ponoszenia konsekwencji swojej bierności w działaniach.
Dzień w dzień stoję też przed obowiązkami, teraz już dorosłego życia, i jest tak samo, jak wtedy w dzieciństwie i dorastaniu - mam ugotować obiad, pozmywać naczynia i odrobić określoną liczbę godzin (przepraszam, ale już zachowam dla siebie jaką) w pracy; nie wyrabiam się i wzbudzam przez to ostre emocje u domowników. Wrócę się jeszcze do przeszłości, gdyż w szkole: zacząłem z tych obaw przed konfrontacją z nauczycielami, a i również przed agresją kolegów z klasy, strasznie wagarować, robiąc to coraz częściej, z czasem nagminnie. I teraz się zastanawiam, czy istnieje związek między tym, że wtedy uciekałem ze szkoły, a teraz wymykam się z pracy, na zasadzie podświadomego kontynuowania przez siebie tego patologicznego zachowania... Ale jestem przy tym uczciwy, bo mówię swemu pracodawcy o tym, że jeszcze tego zadania nie wykonałem, ale zamierzam, i wykonuję je z duuużym wprawdzie opóźnieniem, a gdy jest wypłata, mówię, że nie można tych wszystkich godzin normalnie policzyć, bo to było - nieumyślne - ale takie obijanie się moje w pracy, ociąganie. Pracodawcą są moi rodzice. Niektórzy mówią w takim momencie, że powinienem gdzie indziej poszukać pracy, u obcych, żebym się nauczył. Próbowałem raz, na budowę poszedłem, ale to był taki jednorazowy krok, nie spisałem się najlepiej. Skoro jednak mamy z rodzicami - rodzinną firmę, to jest chyba logiczne, że z rodziną pracu-ję/jemy, gdzie praca już jest i nie ma potrzeby jej szukania; więc uważam, że jest wszystko w porządku i inne dzieci szefów zdaje się też mają zatrudnienie u rodziców i chyba się z tego cieszą. Ja sam się cieszę, tylko u mnie jest w ogóle z podołaniem obowiązkom problem. A że kolejność mam zaplanowaną - najpierw obowiązki, potem pasje, to jak tak przeczekam na później z tymi obowiązkami, to jak je w końcu wykonam, to już się kończy dzień i nie mam czasu i sił już na swe pasje. Chciałbym jeszcze zaznaczyć coś, czego mi znajomi zazdroszczą, nie wiedząc chyba, że to mnie gubi i wcale nie jest takie różowe; mianowicie wolno mi zacząć pracę kiedy chcę, acz muszę przepracować wymaganą ilość godzin. Ponieważ mnie to właśnie gubiło, zaplanowałem sobie już stałą jedną porę - jest trochę lepiej, ale jeszcze się rozpraszam, no i uciekam, tak jakby odruchowo, jak wtedy w szkole na wagary uciekałem. Zaproponowałem mamie, czy nie mógłbym w tym problemie, iść paczkować (takie tam pokarmy) w to miejsce, gdzie ona w sklepie sprzedaje, tyle że tak na zapleczu byłbym, ponieważ zdarzyło się tak już w pewnych okolicznościach i szykownie się odrobiłem, wsparty pewną presją, że - szef patrzy na mnie, i miałem później czas wolny po pracy dla siebie. I odmówiła mi mama, rozmawiali chyba z tatą o tym jeszcze, i to samo (piszę - chyba to samo, bo byłem w innym pomieszczeniu i tak coś słyszałem, ale też nie chciałem podsłuchiwać). Rodzice liczą na mnie i oczekują ode mnie całkowitego wywiązywania się z obowiązków każdego dnia, każdego dnia nie przyjmując do wiadomości mojej nie wyrabialności. Ja jednak nie chcę by wszystko zostało, włącznie z moimi błędami, zaakceptowane, tylko chciałbym uskutecznić, utorować sobie to swoje działanie na porządniejsze.
Temat oczywiście jest nie tylko o mnie i nie mój, jeśli ktoś ma podobny problem, ma prokrastynację, tutaj niech będzie miejsce na dyskusję o tym, a także o tym, jak sobie z tym destrukcyjnym mechanizmem radzić. Przy czym chciałbym powiedzieć, że zetknąłem się dość często z komentarzem w rodzaju "też tak mam, a to w ogóle każdy się z tym boryka", jednocześnie jakoś nie widzę żeby każdego tak bardzo to gubiło w życiu. I bagatelizuję się wtedy mój przypadek, co skutkuje osamotnieniem w problemie, który... nie jest mały. To tak jakby powiedzieć człowiekowi cierpiącemu na zbieractwo "któż nie magazynował sobie na strychu różnorakich rzeczy, jakie mogły rzekomo na coś się przydać?" - ktoś, kto tak mówi, nie widział najpewniej jak wygląda mieszkanie tego chorego zbieracza. Zaznaczam to więc, w obawie przed wpisami w stylu "staaaaary, każdy tak ma", żeby się może wpierw zastanowić, czy to najlepsze słowa.
Ja ze swej strony próbowałem robienia planów. Jest wtedy trochę lepiej, ale gubię te plany, zapominam o nich. Narobiłem ich już tyle, że już sobie nie wierzę. Dziwne może się wydawać, dlaczego o jednym ze swych największych problemów mówię dopiero teraz. Może właśnie dlatego, zwlekałem i z tym. Na forum mam całą listę, komu nie dałem jeszcze odpowiedzi i nie wiem, kiedy mi się uda ludziom odpisać. To nie fajne dla Nich i dla mnie. Jedne z największych pasji, jaką jest modelowanie przestrzenne - w wyobraźni różnych mechanizmów, ale i rzeźba, to co w przestrzeni, czego się dotyka, formuje, na planie w głowie spełza, nie ma kiedy tego zrobić. Rzeźby to jak takie przychodzące mi do głowy posągi, widzę - sylwetki kamiennych ludzi, spowitych jakimiś różowymi i błękitnymi szarfami, ciągnących za nie albo oplątujących się w zaczarowanych pozach, i nie decyduję o tym jak chciałbym coś ukazać, a raczej odtwarzam (czy może bardziej odtworzyłbym) wizję, jaka ukazała mi się w głowie. Przez całe życie jednak przewija się problem z nie pozbieraniem się w czasie ze swoimi zajęciami. Potrzebuje pomocy, możliwe że wystarczyłoby temat trochę przerobić na forum i zdawać systematyczne relacje, jak poszło tym razem. Bo też mówiłem - mogę chyba siebie samego zacytować - na spotkaniu, że może bym rysował za kasę, jeśli czuję, że się marnuję zawodowo w charakterze magazyniera czy przy tych paczkach, ale to trzeba nawet wtedy odrobić się z pracą, żeby potem w pozostałym czasie trenować rysunek, przygotowywać się. A mnie teraz jeszcze dodatkowo wzięło na śledzenie wiadomości, co 10 minut - tak jakoś chyba, i boję się ogromnego zagrożenia, odwodzę mamę od planu remontu, że to zostanie zbombardowane przez wojska rosyjskie. Stało się to chyba moją obsesją - ale to tak na marginesie innego tu tematu.
Liczę bardzo na jakąś odpowiedź, na rozmowę o tym.