Może nie jestem dumna, ale i się nie wstydzę. To jak mnie potraktują inni mało mnie obchodzi, bo i tak mało z kim się zadaję. Jedni są życzliwi inni nie, a jeśli już widać definitywnie, że ktoś nie chce się ze mną zadawać to tak myślę, że nie warto się wysilać, żeby mu dzień dobry mówić. Jestem już w tym wieku, że rówieśnicy mnie nie popychają, a ilu takich było w podstawówce? - Kilku na całą klasę i zawsze się znalazła choć jedna osoba wśród tłumu rozwrzeszczanych bachorów, która nie była obojętna i wyciągała pomocną dłoń, a nawet chciało jej się siedzieć ze mną w jednej ławce i tak statystycznie mniej więcej jest do dziś
. Zdaża się też tak, że myślę - mam kilku, ale dobrych znajomych, a oni wykręcają mi taki numer ! , że jeszcze bardziej zamykam się w sobie, ale to naprawdę nie jest mój problem, bo mi i tak dobrze jest samej ze sobą, acha i najbardziej mnie skrzywdzili w życiu ci którzy najgłośniej krzyczeli, że trzeba wyjść do ludzi
No i co? Mam się powiesić z tego powodu? a chrzanić ludzi - co tam ludzie "narobi i pójdzie"