przez kira.herself » Wt, 17 cze 2014, 19:58
perfekcyjnie opisałeś, Morog, moją pierwszą i jedyną przygodę z etatem ;)) a w sumie to z "prawie etatem", bo technicznie był to kontrakt, ale wymagał faktycznie zachowania etatowego - tzn. obecność w określonych godzinach (pracowaliśmy w grupie, więc inaczej nie szło, choć można sobie było godziny dopasować - ale też w granicach pracy banku), określone schematy działania, kompletnie nieefektywne moim zdaniem (a zmienić nie szło, bo wszystkim by trzeba), szef nad łbem, mówiący co następne i jak (też wkij nieefektywnie, i też nie było nawet możliwości negocjować, bo jak wyżej, musieliby zmieniać wszyscy), nie wspominając już konieczności wstawania rano (nieważne, że spać mi się chciało) i lecenia do tego cholernego banku (nieważne, że +30'C w cieniu i mózg to się gotował a nie pracował).
znaczy, dotrwałam do pierwszej wypłaty, po czym grzecznie podziękowałam za współpracę, stwierdziłam, że to kategorycznie nie dla mnie i sobie poszłam i nie wróciłam. ostatni tydzień też wypisz wymaluj jak w twoim opisie: zwiększona ilość konfliktów, odwalanie pracy bo trzeba, totalnie bez zapału czy jakiejkolwiek weny, byle wytrzymać.
związek z kasą akurat zerowy, a może i tylko właśnie dzięki tej kasie miesiąc tego cyrku wytrzymałam. obiektywnie, zajęcie było zajefajne i w ogóle kolejka chętnych - ale zwyczajnie nie dla mnie. nie nadaję się do takiego trybu pracy i nie zamierzam się torturować próbując.
i ogólnie muszę powiedzieć, że z tych aspich (albo silnie wyglądających na takowych), których znam, to ani jeden... wróć. dwie sztuki ostatnio poznałam, siedzące na etatach. ale to też etaty mocno niestandardowe, ze sporą możliwością ułożenia sobie warunków pracy pod siebie. IMO, choć można się nie zgadzać rzecz jasna, dla dobrze funkcjonującego aspiego etat jako taki, to nie jest dobry pomysł. i nie wiem skąd się wzięła teza, że jest. przyznaję, że z tego właśnie powodu trochę was z tym szukaniem pracy aspim podglądałam, bo chciałam zobaczyć, na ile się mylę. znaczy, czy rzeczywiście aspich tak łatwo można przerobić na "trybiki" wysiadujące dupogodziny i grzecznie słuchające szefa nawet, jak bzdury opowiada.
wychodzi, że niekoniecznie... znaczy, że nie wszystkich, bo podejrzewam, że jednak z częścią wam się udało nieźle?
no to może po prostu ta część, której "odbija", tak samo się nie nadaje na etat, jak i ja.
mod: dalsza dyskusja o etacie została przeniesiona do post137138.html#p137138mod: dokonano sklejenia dwóch postów--- --- --- --- ---
a tak wracając do tematu:
nadal uważam, że stwierdzenie "dostali szmal i im odbiło" jest spłyceniem tematu. bo:
- to są jednak ludzie, którzy, mimo że to średnio zgodne z ich 'naturą', wykonali jakieś tam większe czy mniejsze działania ukierunkowane na dostanie tej pracy. czyli że im zależało. a jak już im i zależało, i się zdobyli na te działania, to szczerze wątpię, żeby im się nagle tak o 180' odmieniło. może niektórym, ale serio, nie sądzę żeby to duża grupa była.
- z tego co zrozumiałam, to oni zapytani o powody jakieś tam przyczyny wymieniali. tyle, że uznano je za "nieadekwatne do sytuacji" i przesadzone. nie wiem tylko, czy faktycznie sprawdzono, czy przesadzone? czasami 'przesadna' reakcja jest jak najbardziej adekwatna: np. w sytuacji, kiedy jakiś irytujący acz drobny czynnik regularnie i stale się powtarza. za pierwszym razem wytrzymujemy, za drugim, piątym, siódmym też. za dziesiątym szlag nas trafia i odreagowujemy nie tylko ten jeden dziesiąty raz, ale wszystkie dziesięć hurtem. nieadekwatne? tak. uzasadnione? jak najbardziej.
- cały czas jest mowa o stosunku pracownika do pracy, ale nie widzę od drugiej strony, tzn. stosunku pracodawcy do pracownika. natomiast w innych wątkach było parę wypowiedzi sugerujących, że tenże stosunek do pracownika może być... powiedzmy że różny. jeśli ktoś podczas omawiania zatrudnienia zada idiotyczne pytanie typu "a czy on trafi z łazienki z powrotem", to można to przełknąć, wyjaśnić, nie wiem, wpienić się, ale jednak pominąć. natomiast jak się parę tygodni pracuje dzień w dzień z kimś, kto podejrzewa cię o to że nie trafisz z kibelka na stanowisko pracy, nie obsłużysz niszczarki, nie znajdziesz na półce odpowiedniego segregatora, nie zrobisz sobie sam kawy bo zbijesz połowę naczyń przy okazji, a w ogóle to może jutro przyjdziesz na golasa w samej czapce z pomponem - to potrafię sobie wyobrazić, że w końcu mówi się po prostu "nie no cholera, dość!"
przy czym owszem, prawdopodobnie taki nagły zastrzyk gotówki swoje robi. w końcu to jeden z powodów, dla których pracuję w trybie zleceniowym: coś robię - wysyłam - dostaję szmal - zlecenie się kończy - mogę sobie ten szmal wydać - kończy się szmal, szukam kolejnego zlecenia - itd. może dobrym pomysłem byłoby inne rozłożenie rozliczeń, np. płacenie tygodniówki zamiast całej kwoty raz w miesiącu? wtedy suma jest mniejsza, szybciej się kończy, a że na horyzoncie nie ma innej opcji otrzymania kolejnej kasy niż pracowanie następnego tygodnia - cóż, motywacja jakby rośnie...
perfekcyjnie opisałeś, Morog, moją pierwszą i jedyną przygodę z etatem ;)) a w sumie to z "prawie etatem", bo technicznie był to kontrakt, ale wymagał faktycznie zachowania etatowego - tzn. obecność w określonych godzinach (pracowaliśmy w grupie, więc inaczej nie szło, choć można sobie było godziny dopasować - ale też w granicach pracy banku), określone schematy działania, kompletnie nieefektywne moim zdaniem (a zmienić nie szło, bo wszystkim by trzeba), szef nad łbem, mówiący co następne i jak (też wkij nieefektywnie, i też nie było nawet możliwości negocjować, bo jak wyżej, musieliby zmieniać wszyscy), nie wspominając już konieczności wstawania rano (nieważne, że spać mi się chciało) i lecenia do tego cholernego banku (nieważne, że +30'C w cieniu i mózg to się gotował a nie pracował).
znaczy, dotrwałam do pierwszej wypłaty, po czym grzecznie podziękowałam za współpracę, stwierdziłam, że to kategorycznie nie dla mnie i sobie poszłam i nie wróciłam. ostatni tydzień też wypisz wymaluj jak w twoim opisie: zwiększona ilość konfliktów, odwalanie pracy bo trzeba, totalnie bez zapału czy jakiejkolwiek weny, byle wytrzymać.
związek z kasą akurat zerowy, a może i tylko właśnie dzięki tej kasie miesiąc tego cyrku wytrzymałam. obiektywnie, zajęcie było zajefajne i w ogóle kolejka chętnych - ale zwyczajnie nie dla mnie. nie nadaję się do takiego trybu pracy i nie zamierzam się torturować próbując.
i ogólnie muszę powiedzieć, że z tych aspich (albo silnie wyglądających na takowych), których znam, to ani jeden... wróć. dwie sztuki ostatnio poznałam, siedzące na etatach. ale to też etaty mocno niestandardowe, ze sporą możliwością ułożenia sobie warunków pracy pod siebie. IMO, choć można się nie zgadzać rzecz jasna, dla dobrze funkcjonującego aspiego etat jako taki, to nie jest dobry pomysł. i nie wiem skąd się wzięła teza, że jest. przyznaję, że z tego właśnie powodu trochę was z tym szukaniem pracy aspim podglądałam, bo chciałam zobaczyć, na ile się mylę. znaczy, czy rzeczywiście aspich tak łatwo można przerobić na "trybiki" wysiadujące dupogodziny i grzecznie słuchające szefa nawet, jak bzdury opowiada.
wychodzi, że niekoniecznie... znaczy, że nie wszystkich, bo podejrzewam, że jednak z częścią wam się udało nieźle?
no to może po prostu ta część, której "odbija", tak samo się nie nadaje na etat, jak i ja.
[b]mod: dalsza dyskusja o etacie została przeniesiona do[/b] http://aspi.net.pl/post137138.html#p137138
[b]mod: dokonano sklejenia dwóch postów[/b]
--- --- --- --- ---
a tak wracając do tematu:
nadal uważam, że stwierdzenie "dostali szmal i im odbiło" jest spłyceniem tematu. bo:
- to są jednak ludzie, którzy, mimo że to średnio zgodne z ich 'naturą', wykonali jakieś tam większe czy mniejsze działania ukierunkowane na dostanie tej pracy. czyli że im zależało. a jak już im i zależało, i się zdobyli na te działania, to szczerze wątpię, żeby im się nagle tak o 180' odmieniło. może niektórym, ale serio, nie sądzę żeby to duża grupa była.
- z tego co zrozumiałam, to oni zapytani o powody jakieś tam przyczyny wymieniali. tyle, że uznano je za "nieadekwatne do sytuacji" i przesadzone. nie wiem tylko, czy faktycznie sprawdzono, czy przesadzone? czasami 'przesadna' reakcja jest jak najbardziej adekwatna: np. w sytuacji, kiedy jakiś irytujący acz drobny czynnik regularnie i stale się powtarza. za pierwszym razem wytrzymujemy, za drugim, piątym, siódmym też. za dziesiątym szlag nas trafia i odreagowujemy nie tylko ten jeden dziesiąty raz, ale wszystkie dziesięć hurtem. nieadekwatne? tak. uzasadnione? jak najbardziej.
- cały czas jest mowa o stosunku pracownika do pracy, ale nie widzę od drugiej strony, tzn. stosunku pracodawcy do pracownika. natomiast w innych wątkach było parę wypowiedzi sugerujących, że tenże stosunek do pracownika może być... powiedzmy że różny. jeśli ktoś podczas omawiania zatrudnienia zada idiotyczne pytanie typu "a czy on trafi z łazienki z powrotem", to można to przełknąć, wyjaśnić, nie wiem, wpienić się, ale jednak pominąć. natomiast jak się parę tygodni pracuje dzień w dzień z kimś, kto podejrzewa cię o to że nie trafisz z kibelka na stanowisko pracy, nie obsłużysz niszczarki, nie znajdziesz na półce odpowiedniego segregatora, nie zrobisz sobie sam kawy bo zbijesz połowę naczyń przy okazji, a w ogóle to może jutro przyjdziesz na golasa w samej czapce z pomponem - to potrafię sobie wyobrazić, że w końcu mówi się po prostu "nie no cholera, dość!"
przy czym owszem, prawdopodobnie taki nagły zastrzyk gotówki swoje robi. w końcu to jeden z powodów, dla których pracuję w trybie zleceniowym: coś robię - wysyłam - dostaję szmal - zlecenie się kończy - mogę sobie ten szmal wydać - kończy się szmal, szukam kolejnego zlecenia - itd. może dobrym pomysłem byłoby inne rozłożenie rozliczeń, np. płacenie tygodniówki zamiast całej kwoty raz w miesiącu? wtedy suma jest mniejsza, szybciej się kończy, a że na horyzoncie nie ma innej opcji otrzymania kolejnej kasy niż pracowanie następnego tygodnia - cóż, motywacja jakby rośnie...