przez Herbina » Cz, 13 paź 2016, 19:18
Nie bardzo rozumiem co w tym dziwnego?
Nic dziwnego, tyle że dysonans między tym jak nas postrzegano w dzieciństwie a tym jak nas postrzegają teraz, jest znaczny. Kiedy znałeś osobę w czasach gdy ta byłą mała/bardzo młoda, zastanawiasz się po latach jak też ułożyło się jej życie - po prostu automatycznie zakłada się, że taki mądrala co ma łeb jako ten przysłowiowy sklep, poradzi sobie lepiej niż statystyczny Jan Kowalski. Każdy tak ma, że gdy po latach zastanawia się/sprawdza w sieci jak też ułożyli sobie życie jego dawni koledzy, jego myśl biegnie w pierwszej kolejności ku tym, którzy wyróżniali się na plus pośród rówieśników - czy to inteligencja i dojrzałością czy to siłą psychiczną; no wiecie - tych, którzy odznaczali się specyficzną osobowością, siłą charakteru, które to cechy pozwalały przypuszczać, ze osoba taka w życiu dorosłym czegoś dokona - czegoś więcej niż zwykły zjadacz chleba. Że zdobędzie władzę, sławę, a w każdym razie pewien stopień zamożności. Że nie rozpłynie się w szarym tłumie. I gdy po latach pytasz o takiego-a-takiego, dziwisz się, że twój dawny kolega nie tylko sobie nie radzi lepiej niż inni, ale wprost przeciwnie - siedzi w domu z rodzicami, nie pracuje etc.
To chyba naturalne, że wymagania i oczekiwania się zmieniają? Innych rzeczy oczekujemy od 10-latka i to co u niego wyrasta ponad normę (rozumianą jako średnia dla dzieci w jego wieku), u 30-latka nie będzie normą, ani też do tej normy nie będzie zbliżone nawet.
Wcale nie; jeśli dziecko wyróżniało się na plus, to automatycznie jest tak, że - o czym pisałam powyżej - oczekuje się, że proces ten będzie tylko postępował; ze osoba taka będzie dojrzała również w życiu dorosłym. Że będzie kimś w najszerszym znaczeniu tego słowa niepospolitym. Normalnie jest tak, że ludzie się nie zmieniają, lecz raczej rozwijają i uzupełniają to co w nich już jest - ot, taka wariacja na temat: "jaki byłeś gdy byłeś młody". Jeśli byleś niepospolity już jako dziecko, to tym bardziej powinieneś być taki także w życiu dorosłym kiedy to nie tylko masz lepsze mentalne narzędzia do troszczenia się o siebie, do wykonywania tych samych operacji mentalnych co wszyscy inni (jako dziecko - nie; do ok. 12-13 roku życia możesz tylko pomarzyć o możliwości operowania pojęciami abstrakcyjnymi na tym samym poziomie co faktyczni dorośli), ale przede wszystkim kiedy masz pełnię praw pełnoletności i możesz robić co chcesz - założyć firmę, wyjechać z rodzinnej mieściny, osiągnąć coś więcej niż twoi koledzy.
Dokładnie. W przypadku dzieci/młodszej młodzieży wyjątkowa dojrzałość = dojrzałość intelektualna. W przypadku starszych/dorosłych - dojrzałość emocjonalna i społeczna.
Jako dziecko byłam dojrzała także emocjonalnie - byłam osobą nadzwyczaj rozważną, roztropną, obiektywnie oceniającą sytuację, potencjalne długofalowe skutki określonych zachowań, potencjalne ryzyko wiążące się z podjęciem danych działań; ogólnie rzecz biorąc nader zrównoważoną emocjonalnie - dorosła w miniaturce. W pewnym sensie czułam się raczej matką moich małych rówieśników niż ich faktyczną rówieśnicą (jako nastolatka to już na pewno; nawet jako bardzo młoda, zaledwie trzynasto -czternastoletnia dziewczyna, zachowywałam się, rozumowałam, postrzegałam rzeczywistość jak inteligentna, wykształcona, doświadczona życiowo trzydziestoparoletnia kobieta, całkiem jakbym nie koleżanką z klasy moich kolegów była, a raczej kimś z pokolenia naszych rodziców/nauczycieli; nie tylko jak dorosły, co u młodszej młodzieży tylko wyjątkowo się zdarza, a faktycznie dojrzały wiekiem człowiek). Teraz też zdecydowanie jestem osoba dojrzałą emocjonalnie - ale społecznie to już nie; siedzę w domu, nie mam pracy etc. Ludzie z rodziny postrzegają mnie jako przerośnięta nastolatkę.
To straszne. Bycie osobą wyższą było taaakie przyjemne. A teraz nikt nie chce bić pokłonów. I jak tu żyć? Może po prostu nauczyć się być zwykłym śmiertelnikiem, a nie półbogiem? Uniezależnić się od opinii innych. Zbudować poczucie wartości na czymś bardziej stabilnym niż cudze uwielbienie.
Owszem - bez najmniejszej złośliwości - faktycznie takie było - nader przyjemne. Mówię to jak najpoważniej, bez wyzłośliwiania się, ironii i życzeń nauczenia się czytania ze zrozumieniem bo nie zamierzam ci ich składać, jako ze tu - mimo złośliwości zawartej w swoim stwierdzeniu, miałeś całkowitą rację. Jakkolwiek nie miałam statusu półbogini - w końcu nie byłam np. dzieckiem milionerów ani młodocianą gwiazda filmową bo takiej to faktycznie wszyscy rówieśnicy nieledwie ścieliliby się u stóp w nadziei, ze ich zaprosi na imprezę albo pożyczy im kasę, wciągnie do świata filmu - po prostu zwykłą dziewczyną, tyle ze znacznie bystrzejszą i dojrzalszą niż rówieśnicy, owszem wszyscy nauczyciele stawiali mnie za wzór. Spójrzcie tylko na koleżankę, jaka dojrzała, grzeczna, jak dobrze się uczy. A teraz te czasy przeminęły. Czuję się jak frajerka, tym bardziej, że jak najbardziej dysponuję sporym tak to ujmę, potencjałem wielkości. Nie chcę być zwykłym śmiertelnikiem ( w sensie warunków życia i osiągnięć); czuję, ze mogłabym zrobić wiele dla świata, niestety moje zaburzenia (fobia społeczna, OCD, ADD, ZA) mi w tym przeszkadzają. Nie żyjemy na bezludnej wyspie, tak wiec nic dziwnego, że chciałabym żeby mnie podziwiano - gdybym faktycznie miała te osiągnięcia, których tak po mnie oczekiwano. Zresztą mam - co oczywiste - b. słabe zdolności społeczne (inaczej by mnie tu na forum nie było), tak wiec nigdy nie będę uważana za "swoją", a zatem jedyne co mi pozostaje to osiągnięcie czegoś żeby stać się obiektem podziwu - nie, nie chodzi mi tu o bicie pokłonów jak to raczyłeś ująć, ale o wyróżnianie się na plus. O bycie zapamiętywaną.
[b] Nie bardzo rozumiem co w tym dziwnego?[/b]
Nic dziwnego, tyle że dysonans między tym jak nas postrzegano w dzieciństwie a tym jak nas postrzegają teraz, jest znaczny. Kiedy znałeś osobę w czasach gdy ta byłą mała/bardzo młoda, zastanawiasz się po latach jak też ułożyło się jej życie - po prostu automatycznie zakłada się, że taki mądrala co ma łeb jako ten przysłowiowy sklep, poradzi sobie lepiej niż statystyczny Jan Kowalski. Każdy tak ma, że gdy po latach zastanawia się/sprawdza w sieci jak też ułożyli sobie życie jego dawni koledzy, jego myśl biegnie w pierwszej kolejności ku tym, którzy wyróżniali się na plus pośród rówieśników - czy to inteligencja i dojrzałością czy to siłą psychiczną; no wiecie - tych, którzy odznaczali się specyficzną osobowością, siłą charakteru, które to cechy pozwalały przypuszczać, ze osoba taka w życiu dorosłym czegoś dokona - czegoś więcej niż zwykły zjadacz chleba. Że zdobędzie władzę, sławę, a w każdym razie pewien stopień zamożności. Że nie rozpłynie się w szarym tłumie. I gdy po latach pytasz o takiego-a-takiego, dziwisz się, że twój dawny kolega nie tylko sobie nie radzi lepiej niż inni, ale wprost przeciwnie - siedzi w domu z rodzicami, nie pracuje etc.
[b]
To chyba naturalne, że wymagania i oczekiwania się zmieniają? Innych rzeczy oczekujemy od 10-latka i to co u niego wyrasta ponad normę (rozumianą jako średnia dla dzieci w jego wieku), u 30-latka nie będzie normą, ani też do tej normy nie będzie zbliżone nawet.
[/b]
Wcale nie; jeśli dziecko wyróżniało się na plus, to automatycznie jest tak, że - o czym pisałam powyżej - oczekuje się, że proces ten będzie tylko postępował; ze osoba taka będzie dojrzała również w życiu dorosłym. Że będzie kimś w najszerszym znaczeniu tego słowa niepospolitym. Normalnie jest tak, że ludzie się nie zmieniają, lecz raczej rozwijają i uzupełniają to co w nich już jest - ot, taka wariacja na temat: "jaki byłeś gdy byłeś młody". Jeśli byleś niepospolity już jako dziecko, to tym bardziej powinieneś być taki także w życiu dorosłym kiedy to nie tylko masz lepsze mentalne narzędzia do troszczenia się o siebie, do wykonywania tych samych operacji mentalnych co wszyscy inni (jako dziecko - nie; do ok. 12-13 roku życia możesz tylko pomarzyć o możliwości operowania pojęciami abstrakcyjnymi na tym samym poziomie co faktyczni dorośli), ale przede wszystkim kiedy masz pełnię praw pełnoletności i możesz robić co chcesz - założyć firmę, wyjechać z rodzinnej mieściny, osiągnąć coś więcej niż twoi koledzy.
[b]
Dokładnie. W przypadku dzieci/młodszej młodzieży wyjątkowa dojrzałość = dojrzałość intelektualna. W przypadku starszych/dorosłych - dojrzałość emocjonalna i społeczna.
[/b]
Jako dziecko byłam dojrzała także emocjonalnie - byłam osobą nadzwyczaj rozważną, roztropną, obiektywnie oceniającą sytuację, potencjalne długofalowe skutki określonych zachowań, potencjalne ryzyko wiążące się z podjęciem danych działań; ogólnie rzecz biorąc nader zrównoważoną emocjonalnie - dorosła w miniaturce. W pewnym sensie czułam się raczej matką moich małych rówieśników niż ich faktyczną rówieśnicą (jako nastolatka to już na pewno; nawet jako bardzo młoda, zaledwie trzynasto -czternastoletnia dziewczyna, zachowywałam się, rozumowałam, postrzegałam rzeczywistość jak inteligentna, wykształcona, doświadczona życiowo trzydziestoparoletnia kobieta, całkiem jakbym nie koleżanką z klasy moich kolegów była, a raczej kimś z pokolenia naszych rodziców/nauczycieli; nie tylko jak dorosły, co u młodszej młodzieży tylko wyjątkowo się zdarza, a faktycznie dojrzały wiekiem człowiek). Teraz też zdecydowanie jestem osoba dojrzałą emocjonalnie - ale społecznie to już nie; siedzę w domu, nie mam pracy etc. Ludzie z rodziny postrzegają mnie jako przerośnięta nastolatkę.
[b]
To straszne. Bycie osobą wyższą było taaakie przyjemne. A teraz nikt nie chce bić pokłonów. I jak tu żyć? Może po prostu nauczyć się być zwykłym śmiertelnikiem, a nie półbogiem? Uniezależnić się od opinii innych. Zbudować poczucie wartości na czymś bardziej stabilnym niż cudze uwielbienie.[/b]
Owszem - bez najmniejszej złośliwości - faktycznie takie było - nader przyjemne. Mówię to jak najpoważniej, bez wyzłośliwiania się, ironii i życzeń nauczenia się czytania ze zrozumieniem bo nie zamierzam ci ich składać, jako ze tu - mimo złośliwości zawartej w swoim stwierdzeniu, miałeś całkowitą rację. Jakkolwiek nie miałam statusu półbogini - w końcu nie byłam np. dzieckiem milionerów ani młodocianą gwiazda filmową bo takiej to faktycznie wszyscy rówieśnicy nieledwie ścieliliby się u stóp w nadziei, ze ich zaprosi na imprezę albo pożyczy im kasę, wciągnie do świata filmu - po prostu zwykłą dziewczyną, tyle ze znacznie bystrzejszą i dojrzalszą niż rówieśnicy, owszem wszyscy nauczyciele stawiali mnie za wzór. Spójrzcie tylko na koleżankę, jaka dojrzała, grzeczna, jak dobrze się uczy. A teraz te czasy przeminęły. Czuję się jak frajerka, tym bardziej, że jak najbardziej dysponuję sporym tak to ujmę, potencjałem wielkości. Nie chcę być zwykłym śmiertelnikiem ( w sensie warunków życia i osiągnięć); czuję, ze mogłabym zrobić wiele dla świata, niestety moje zaburzenia (fobia społeczna, OCD, ADD, ZA) mi w tym przeszkadzają. Nie żyjemy na bezludnej wyspie, tak wiec nic dziwnego, że chciałabym żeby mnie podziwiano - gdybym faktycznie miała te osiągnięcia, których tak po mnie oczekiwano. Zresztą mam - co oczywiste - b. słabe zdolności społeczne (inaczej by mnie tu na forum nie było), tak wiec nigdy nie będę uważana za "swoją", a zatem jedyne co mi pozostaje to osiągnięcie czegoś żeby stać się obiektem podziwu - nie, nie chodzi mi tu o bicie pokłonów jak to raczyłeś ująć, ale o wyróżnianie się na plus. O bycie zapamiętywaną.