przez Ygramul » Wt, 19 gru 2006, 05:12
Chciałam coś opisać, ale nie chcę zakładać nowego wątku, bo jakoś nie lubię tego robić. A to dotyczy dzieci z autyzmem, więc walnę tu.
Byłam dziś w hipermarkecie i przy windzie zauważyłam może z pięcieletniego chłopca, który bawił się przyciskiem. Jego zachowanie było charakterystyczne: machał łapkami i piszczał z podniecenia kiedy drzwi się poruszały. Nie jestem psychologiem, ale wyglądało mi to na autyzm. Nikogo nie było z dzieciakiem, więc podeszłam i spytałam go o to, o co się zwykle pyta w takich sytuacjach: gdzie są rodzice, jak sie nazywa itd. Nie odpowiedział, nie mogłam oderwać jego uwagi od przycisku. W końcu mi się udało, a on zaczął krzyczeć, że chce do toalety. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo używał jakiegoś dziecinnego zdrobnienia którego nie znam. Nigdy nie uczyłam się angielskiego na tym poziomie.
Postanowiłam zaprowadzić go do Obsługo Klienta i tam zostawić. Dziecko okazało się posłuszne i rozumiało najwyraźniej co sie do niego mówi, chociaz samo nie mówiło (chyba). Strasznie mu sie spodobał zjazd rampą, potem musiałam z nim trochę powalczyć, bo koniecznie chciał iść w kierunku toalet (nie wiem, czy rozpoznał symbol, czy był tam już wcześniej). W końcu dotarliśmy do Obsługi, powiedziałam w czym rzecz i chciałam im zostawić chłopca. Nie mam żadnego doświadczenie w obchodzeniu się z dziećmi, a tam były młode osoby, niewątpliwie posiadające własne dzieci, więc wydało mi się zupełnie naturalne, że się nim zajmą. A tam konsternacja - 6 czy 7 bab i żadna nie wie co robić, bo dziecko nie chce powiedzieć jak się nazywa. Mówię, żeby podali przez megafon, że zgubił się autystyczny chłopiec, ale nie, bo co jak ktoś się obrazi. W końcu ktoś wpadł na pomysł, że może mieć gdzieś na ubraniu naszywkę z imieniem. Poszukałam, miał. Podano ogłoszenie, a ja czekałam z nim dopóki nie pojawiła się matka, bo żadna z kobiet nawet się nie zbliżyła do dziecka. Jestem pewna, że gdyby to był jakiś normalny, zapłakany zasmarkaniec, to wszystkie by się na niego rzuciły, zaczęły głaskać, pocieszać i wciskać cukierki. A tak to tylko zerkały kątem oka i wyrażały "troskę" z odległości dwóch metrów. I to w kraju, w którym ludzie są o wiele, wiele bardziej otwarci i tolerancyjni niż w Polsce. Ciekawe jak będą na niego reagować jak będzie miał lat 15.
Chciałam coś opisać, ale nie chcę zakładać nowego wątku, bo jakoś nie lubię tego robić. A to dotyczy dzieci z autyzmem, więc walnę tu.
Byłam dziś w hipermarkecie i przy windzie zauważyłam może z pięcieletniego chłopca, który bawił się przyciskiem. Jego zachowanie było charakterystyczne: machał łapkami i piszczał z podniecenia kiedy drzwi się poruszały. Nie jestem psychologiem, ale wyglądało mi to na autyzm. Nikogo nie było z dzieciakiem, więc podeszłam i spytałam go o to, o co się zwykle pyta w takich sytuacjach: gdzie są rodzice, jak sie nazywa itd. Nie odpowiedział, nie mogłam oderwać jego uwagi od przycisku. W końcu mi się udało, a on zaczął krzyczeć, że chce do toalety. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo używał jakiegoś dziecinnego zdrobnienia którego nie znam. Nigdy nie uczyłam się angielskiego na tym poziomie.
Postanowiłam zaprowadzić go do Obsługo Klienta i tam zostawić. Dziecko okazało się posłuszne i rozumiało najwyraźniej co sie do niego mówi, chociaz samo nie mówiło (chyba). Strasznie mu sie spodobał zjazd rampą, potem musiałam z nim trochę powalczyć, bo koniecznie chciał iść w kierunku toalet (nie wiem, czy rozpoznał symbol, czy był tam już wcześniej). W końcu dotarliśmy do Obsługi, powiedziałam w czym rzecz i chciałam im zostawić chłopca. Nie mam żadnego doświadczenie w obchodzeniu się z dziećmi, a tam były młode osoby, niewątpliwie posiadające własne dzieci, więc wydało mi się zupełnie naturalne, że się nim zajmą. A tam konsternacja - 6 czy 7 bab i żadna nie wie co robić, bo dziecko nie chce powiedzieć jak się nazywa. Mówię, żeby podali przez megafon, że zgubił się autystyczny chłopiec, ale nie, bo co jak ktoś się obrazi. W końcu ktoś wpadł na pomysł, że może mieć gdzieś na ubraniu naszywkę z imieniem. Poszukałam, miał. Podano ogłoszenie, a ja czekałam z nim dopóki nie pojawiła się matka, bo żadna z kobiet nawet się nie zbliżyła do dziecka. Jestem pewna, że gdyby to był jakiś normalny, zapłakany zasmarkaniec, to wszystkie by się na niego rzuciły, zaczęły głaskać, pocieszać i wciskać cukierki. A tak to tylko zerkały kątem oka i wyrażały "troskę" z odległości dwóch metrów. I to w kraju, w którym ludzie są o wiele, wiele bardziej otwarci i tolerancyjni niż w Polsce. Ciekawe jak będą na niego reagować jak będzie miał lat 15. :(