przez Iorek » Pt, 17 maja 2013, 13:18
Kropka napisał(a):dlaczego więc nie "leczymy" przyczyn tylko skutki? ... czyli nie zaczynamy od zmiany warunków?
Bo to nie taka prosta sprawa. Zmienić trzeba by było wszystko, poczynając od nas samych, kończąc na całym systemie w jakim żyjemy, naszej gospodarce. To wszystko ma zbyt głębokie fundamenty, by od tak sobie pstryknąć palcem i usunąć źródła wszystkich problemów.
Kropka napisał(a):Wojciech Żmudziński SJ napisał(a):Chronienie człowieka przed wszelkim dyskomfortem i bólem, czyni go coraz słabszym, pełnym niepokoju, zalęknionym.
zgadzam się z tym ... ten aspekt psychologii także mi nie odpowiada.
Próba poradzenia sobie z jakimiś lękami lub problemami czy to samodzielnie, czy z pomocą psychologa, to nie jest ucieczka przed strachem, bólem itd. Osobiście chodzę do psychologa i nie czuję, jakbym uciekał od czegoś, bynajmniej, moja psycholog czasami sugeruje mi, bym sam narażał się na wszelkie sytuacje które budzą mój lęk i są dla mnie trudne, a tych niestety jest od groma. Radzenie sobie z czymś, poprzez doświadczenie. Umiejętność panowania nad sobą, nad naszymi emocjami, radzenia sobie z różnymi problemami nie czyni nas słabych ani zalęknionych. Nie wiem, może czegoś nie zrozumiałem, ale cytowane zdanie wydaje mi się odrobinę absurdalne.
Osobiście mam trochę podobną opinię co Mruczanka. Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają. Kiedyś było inaczej, dziś jest inaczej, jutro będzie inaczej. Ludzi jest już ponad 7 miliardów. Gdzie się nie ruszyć, tam ludzie. Wyścig szczurów to nic nowego, ale im nas więcej, tym większa presja. Ile tego można znieść? Jak długo można to wszystko wytrzymać? Nie ma niestety nic dziwnego w tym, że wielu ludzi wysiada, ma dość, poddaje się, nie radzi sobie z tym wszystkim. Praca, dom, rodzina, nieustanne wymagania, podnoszona poprzeczka. To wszystko z biegiem lat zaczęło się odbijać negatywnie na psychice. Nie zarabiasz dużo, albo, co gorsze, nie masz w ogóle pracy? Nie masz własnego domu? Nie masz rodziny i/albo przyjaciół? Jesteś nikim. Nikt cię nie szanuje, wszyscy patrzą się krzywo. Ile takich spojrzeń człowiek może wytrzymać? Ile presji jest w stanie znieść? Lepiej, by wszyscy byli jak roboty? To źle, że jedni ludzie pomagają innym jakoś z tym wszystkim sobie poradzić? Lepiej, by zamiast ludzi leczyć i im pomagać, skazywać ich na samotność? Może brzmi to absurdalnie, ale jest naprawdę wielu ludzi samotnych w tłumie. Ja uważam, że ci ludzie są o wiele silniejsi od tych "normalnych", bez problemów. Człowiek, który ciągle czuje strach, który całe życie czuje się jak w obcym świecie, jak w obcej skórze, który za dużo myśli i wszystkim się przejmuje będzie o wiele silniejszy od tych ludzi, którzy od urodzenia sobie dobrze ze wszystkim radzili, o ile nauczy się sam sobie radzić, albo trafi na dobrego psychologa/psychiatrę, który mu w tym pomoże. Kto wie, może za ileś tam pokoleń to wszystko odbije się, obierze przeciwny kierunek i zamiast wrażliwego społeczeństwa będzie cywilizacja ludzi o tytanowych nerwach?
[quote="Kropka"]dlaczego więc nie "leczymy" [u]przyczyn tylko skutki[/u]? ... czyli nie zaczynamy od zmiany warunków?[/quote]
Bo to nie taka prosta sprawa. Zmienić trzeba by było wszystko, poczynając od nas samych, kończąc na całym systemie w jakim żyjemy, naszej gospodarce. To wszystko ma zbyt głębokie fundamenty, by od tak sobie pstryknąć palcem i usunąć źródła wszystkich problemów.
[quote="Kropka"][quote="Wojciech Żmudziński SJ"]Chronienie człowieka przed wszelkim dyskomfortem i bólem, czyni go coraz słabszym, pełnym niepokoju, zalęknionym. [/quote] zgadzam się z tym ... ten aspekt psychologii także mi nie odpowiada.[/quote]
Próba poradzenia sobie z jakimiś lękami lub problemami czy to samodzielnie, czy z pomocą psychologa, to nie jest ucieczka przed strachem, bólem itd. Osobiście chodzę do psychologa i nie czuję, jakbym uciekał od czegoś, bynajmniej, moja psycholog czasami sugeruje mi, bym sam narażał się na wszelkie sytuacje które budzą mój lęk i są dla mnie trudne, a tych niestety jest od groma. Radzenie sobie z czymś, poprzez doświadczenie. Umiejętność panowania nad sobą, nad naszymi emocjami, radzenia sobie z różnymi problemami nie czyni nas słabych ani zalęknionych. Nie wiem, może czegoś nie zrozumiałem, ale cytowane zdanie wydaje mi się odrobinę absurdalne.
Osobiście mam trochę podobną opinię co Mruczanka. Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają. Kiedyś było inaczej, dziś jest inaczej, jutro będzie inaczej. Ludzi jest już ponad 7 miliardów. Gdzie się nie ruszyć, tam ludzie. Wyścig szczurów to nic nowego, ale im nas więcej, tym większa presja. Ile tego można znieść? Jak długo można to wszystko wytrzymać? Nie ma niestety nic dziwnego w tym, że wielu ludzi wysiada, ma dość, poddaje się, nie radzi sobie z tym wszystkim. Praca, dom, rodzina, nieustanne wymagania, podnoszona poprzeczka. To wszystko z biegiem lat zaczęło się odbijać negatywnie na psychice. Nie zarabiasz dużo, albo, co gorsze, nie masz w ogóle pracy? Nie masz własnego domu? Nie masz rodziny i/albo przyjaciół? Jesteś nikim. Nikt cię nie szanuje, wszyscy patrzą się krzywo. Ile takich spojrzeń człowiek może wytrzymać? Ile presji jest w stanie znieść? Lepiej, by wszyscy byli jak roboty? To źle, że jedni ludzie pomagają innym jakoś z tym wszystkim sobie poradzić? Lepiej, by zamiast ludzi leczyć i im pomagać, skazywać ich na samotność? Może brzmi to absurdalnie, ale jest naprawdę wielu ludzi samotnych w tłumie. Ja uważam, że ci ludzie są o wiele silniejsi od tych "normalnych", bez problemów. Człowiek, który ciągle czuje strach, który całe życie czuje się jak w obcym świecie, jak w obcej skórze, który za dużo myśli i wszystkim się przejmuje będzie o wiele silniejszy od tych ludzi, którzy od urodzenia sobie dobrze ze wszystkim radzili, o ile nauczy się sam sobie radzić, albo trafi na dobrego psychologa/psychiatrę, który mu w tym pomoże. Kto wie, może za ileś tam pokoleń to wszystko odbije się, obierze przeciwny kierunek i zamiast wrażliwego społeczeństwa będzie cywilizacja ludzi o tytanowych nerwach?